Gosia, jeździec rekreacyjny, zgłosiła się do mnie z bólem pleców w okolicy lędźwiowej. W czasie, gdy Gosia siedziała w siodle widoczne było przekrzywienie postawy; środek ciężkości przeniesiony był ku przodowi, kręgosłup w odcinku lędźwiowym był bardzo mocno napięty i przeciążony.
Tak Gosia opisała mi swoją sytuację:
„Przygodę z końmi zaczęłam mając 5 lat i głównie jeździłam rekreacyjnie. W 2009 roku spełniło się moje marzenie o własnym koniu, 4 – letniej Hipoli. Okazała się ona bardzo wymagającą klaczą, dzięki której poczułam, że stale muszę rozwijać swoje umiejętności. Dziś mogę śmiało sytwiedzić, że jesteśmy bardzo wszechstronnie „wyszkolone”: od naturala, po skoki, które Hipola bardzo lubi czy elementy Academic Art of Riding.
Na przestrzeni ostatnich lat miałam okazję trenować z wieloma dobrymi trenerami. Sama również posiadam licencję instruktora jazdy konnej.
Od zawsze uwielbiałam sport. Trenowałam również biegi na orientację, gdzie trenerka bardzo przykładała wagę do treningu ogólnorozwojowego ciała. W jeździectwie nie raz brakowało mi tego podejścia, bo mało kto wtedy myślał o rozwoju ciała, jego mobilności, stabilizacji a skupiał się tylko na jeździe i koniu.
Z biegiem czasu brak pracy nad sobą i sprawnością fizyczną organizmu zaczęły skutkować przeciążeniami: pojawiły się bóle kolan, a przede wszystkim kręgosłupa. Doraźne, popularne metody uśmierzania bólu dawały radę przez jakiś czas, ale mając 29 lat ból pleców był tak ogromny, że ledwo funkcjonowałam. Moja córeczka miała wtedy roczek, więc nie mogłam sobie pozwolić na brak sił czy, że na przykład potknę się z nią na schodach, bo stopa mi tak drętwiała, że ledwo nad nią panowałam. Z czasem drętwienie promieniowało w górę nogi, a ból nie dawał mi normalnie funkcjonować. Po konsultacji z ortopedą zostałam skierowana na rezonans magnetyczny, który wykazał, że w odcinku L5/S1 mam ogromną dyskopatię. Pojechałam do jednego z najlepszych ordynatorów neurochirurgii w woj. pomorskim i ten pan dziwił się, że o własnych nogach do niego dotarłam. Wytrenowane latami mięśnie tworzyły „gorset” który, na ile mógł na tyle to wszystko trzymał. Niestety wszystko ma jakiś limit. Po pierwszej wizycie u neurochirurga usłyszałam, że tylko operacja może mi pomóc. Oczywiście nie przyjmowałam tego do wiadomości i zaczęłam swoje „tour” po innych lekarzach i fizjoterapeutach. Szybko przekonałam się, że prawie każdy z nich rozkładał ręce. Ból nie dawał mi funkcjonować, nic już nie pomagało, więc po kolejnej konsultacji i rozważeniu wszystkich za i przeciw zostałam skierowana na operację.
Droga do powrotu do sprawności była bardzo długa i trudna. Przed operacją i po niej byłam stale pod kontrolą fizjoterapeuty, a po pół roku od operacji przez około 3 miesiące chodziłam na indywidualne treningi. Efekty były, bo w końcu mogłam aktywnie spędzać czas z rodziną, ale nadal spory ból sprawiała mi jazda konna. Kiedy nie mogłam jeździć zastępowałam to pracą z koniem z ziemi, ale oczywiście bardzo brakowało mi samej jazdy. Pojawiły się w moim życiu osoby, które poprzez indywidualne treningi pomogły mi rozsądnie powrócić do jazdy konnej. Zaczęłam szukać kursów, szkoleń by poszerzać wiedzę co do świadomości swego ciała i tak pierw natrafiłam na wspaniałe konsultacje HorseSense u Agaty Wiatrowskiej, gdzie udało mi się ukoić swe zszargane emocje całą tą trudną sytuacją i zmaganiem się z bólem. Szukałam dalej. Konsultacją i szkoleniom nie było końca. I tak z końcem 2018 roku natrafiłam na Ewę. Świadomy Dosiad. Bardzo zaintrygowała mnie nazwa firmy i postanowiłam skontaktować się z Ewą.
Ewa bardzo zaangażowała się w moją sytuację i wciąż podsyłała mi dużo cennych rad. Podczas konsultacji przeprowadziła testy sprawnościowe, które pokazały nad czym muszę popracować. Otrzymałam od Ewy gotowy zestaw ćwiczeń i mocno się do nich przełożyłam, więc efekty szybko zaczęły być widoczne. Krok po kroku wracałam do koni i upragnionej jazdy konnej. W połowie 2019 dołączyłam do cyklu szkoleń rozwojowych Centrum Szkoleniowe Biomechaniki i Treningu Uzupełniającego dla jeźdźców, które prowdzi Ewa. Okazało się to świetnym dopełnieniem licencji instruktora jazdy konnej i dało mi możliwość rozwoju świadomości własnego ciała i ogrom wiedzy dotyczącej biomechaniki jeźdźca. Wynikiem był spory komfort, bo w końcu dowiedziałam się co i jak powinnam robić, a czego na przykład robić mi nie wolno.
Dziś wiem, jak się wzmacniać i mobilizować swe ciało. Najlepszym potwierdzeniem, że ma to sens jest brak bólu podczas jazdy. Znacznie lepiej współpracuje mi się z również z moją klaczą, która mimo wcześniejszego roztrenowania zaczyna coraz lepiej reagować na moje sygnały, dzięki temu, że w końcu jestem świadoma tego, w jaki sposób prawidłowo przekazywać je koniowi.
Moja konkluzja? Poświęćmy swojemu ciału tyle samo uwagi, ile poświęcamy swym koniom. Ból, napięcia, usztywnienia – to wszystko przenosimy na konia, więc nie tylko naszym koniom potrzebny jest fizjoterapeuta; nierzadko nam samym, jeźdźcom, jest on niezbędny. Warto o siebie zadbać by potem nie było za późno.”
Podczas diagnostyki funkcjonalnej dokładnie analizowałam problemy z ciałem Gosi. Okazało się, że pooperacyjna fizjoterapia była głównie skoncentrowana na budowaniu silnej „zbroi” z mięśni w obrębie pasa lędźwiowego. To dosyć częsty schemat. Gosia jako zdeterminowana osoba, sumiennie odrabiała zadaną jej przez terapeutów ” pracę domową” jednocześnie wzmacniając tzw. gorset. W efekcie doszło do wytworzenia się wzmożonego napięcia w tej partii pleców oraz nawyku nadmiernego napinania mięśni stabilizujących, w skutek czego doszło do zniesienia naturalnych krzywizn kręgosłupa, szczególnie w odcinku lędźwiowym. Tym samym powstał przeprost kręgosłupa w tym odcinku, który nie pozwalał na pełną amortyzację podczas jazdy oraz utrudniał elastyczność miednicy. To z kolei generowano większy ból w odcinku lędźwiowym, już i tak dostatecznie obciążonym przed i po operacji.
Pierwszym krokiem po przeprowadzonych testach było przede wszystkim wyrobienie samoświadomości i uzyskanie takiego napięcia mięśni stabilizujących by dać dobre osadzenie w siodle i przywrócić sekcję amortyzującą kręgosłupa lędźwiowego. Tu warto zwrócić uwagę na płynącą z tego przypadku naukę dla wszystkich jeźdźców. Często bardzo silny mięsień nie jest miarą sukcesu, ale dobre nim zarządzanie; w tym wypadku najważniejsza okazała się reedukacja ciała by wyrobić prawidłową pamięć mięśniową prowadzącą do utrzymywania pleców w pozycji neutralnej, bez zbędnych napięć mięśniowych. Kolejnym problemem, który pojawił się u amazonki, a ujawnił się nam dopiero podczas diagnostyki, był przykurcz mięśnia najszerszego grzbietu, który wytworzył się jako następstwo pooperacyjne. Został on pominięty podczas wcześniejszej fizjoterapii i jak można się domyślać, szybko zaczął dawać o sobie znać w postaci napięć i bólu powodujących duży dyskomfort.
Na poniższych zdjęciach przy ścianie widzimy efekty naszej wspólnej pracy nad wspomnianymi wyżej ograniczeniami ciała. Pierwsze zdjęcie sprzed 4 miesięcy obrazuje sytuację zaraz po tym jak się spotkałyśmy. Drugie zdjęcie pokazuje już efekt pracy Gosi po doborze odpowiednich ćwiczeń. Przykurcz i sztywność tej części powięzi wpływa także na zamknięcie klatki piersiowej oraz ułożenie obręczy barkowej, a także utrudnia balans i swobodę ramion.